Proszę się o kubeł pomyj …
Skoro dziś środa, to trzeba coś napisać. Tak się jakoś utarło ostatnimi czasy, że właśnie w 1/2 tygodnia mam największą wenę, trzeba to wykorzystać. A skoro już piszę to musi to być coś oryginalnego oczywiście, więc nie napiszę o ESSEN ’15, bo o tym piszą wszyscy. Dziś biorę na tapetę konkretnie konkretną grę planszową w ilości szt. 1. I będę się starał aby nie było w tym materiale głównie wydźwięku o charakterze filozoficznym ! Jedna uwaga: wypociny me zawierają lokowanie produktu – mam nadzieję że nie obraziłem producenta.
Napisanie o grze tego co mam zamiar zaprezentować poniżej, to wprost proszenie się o promocyjno-gratisowy „kubeł pomyj” od „internetu”, choć nie będzie to coś nadmiernie negatywnego czy wręcz „hejciarskiego”. No cóż. Jakoś przeżyję. Obiecałem sobie (i innym), że nie będę tworzył z namaszczeniem tekstów w stylu recenzenckim. Więc nie będzie to dosłowna stricte recenzja, ale raczej chęć podzielenie się własnymi – podkreślam – subiektywnymi spostrzeżeniami odnośnie tego tytułu. I tak już zanudzonym lekturą wstępu, nadmienię jeszcze, że ów tekst choć recenzją nie jest, to jednak powinien zostać okraszony zdjęciami niniejszego gry, ponieważ będzie on również poruszał względy natury estetyczno-wizualnej. Tak się jednak nie stanie tym razem. Sprzęt foto nie zdążył się jeszcze przeprowadzić do nowego lokum wraz ze mną. Postaram się poprawić w tej kwestii od któregoś tam następnego razu.
Ale do rzeczy. Będzie o Zatoce Pelikanów, czyli w oryginale po prostu Pelican Bay autorstwa Jacques Zeimet. O tym tytule było już pisane i zapewne będzie jeszcze sporo – szczególnie poważniejszych tekstów. Kilka (tych już napisanych oczywiście) zdążyłem przeczytać, jeszcze nim zagrałem naprawdę na poważnie w rzeczoną grę. Nie było w tym ani przypadku ani taktycznej ciągłości zdarzeń prowadzącej od nabycia wiedzy w teorii do wykorzystania jej w praktyce. Poszło o konfrontację spostrzeżeń. A było to tak …
Zatokę Pelikanów otrzymaliśmy na Twierdzę dzięki uprzejmości wydawnictwa Trefl. Był to pierwszy tytuł z „tych nowych” w Twierdzowym games roomie, który z miejsca przyciągnął mój wzrok. Gra w edycji Trefla wydana jest wizualnie bardzo przyjemnie. Wydawca wykorzystał technikę lakierowania lub foliowania w druku – którą dokładnie tego nie wiem, za cienki jestem w te klocki poligraficzne, ale wyszło tak, że świeci się z daleka. Ba lakierowane/foliowane jest i na zewnątrz, czyli pudełko, i we wewnątrz, czyli na elementach samej gry. Niby taki banał, ale daje pewną satysfakcję z obcowania z tak fajnie wydaną planszówką. To był pierwszy walor-przyciągacz, drugi to mechanika „układania kafelków”. Jak widzę kafle, to myślę wciąż przekornie i jednotorowo: Carcassonne – przyjemne, lekkie układanie planszy i zdobywanie punktów bez konieczności walki na IQ. Nawet Wilki i Owce oraz Glen More i Suburbia nie są w stanie zrujnować mi tego prywatnego utartego światopoglądu.
Gra z ptaszyskami trafiła na stół, już dość późnym wieczorem, celowo dla rozgrywki w dwie osoby. Sugerując się informacjami ze ślicznie lakierowanego/foliowanego pudła, pomyślałem, że Zatoka jako „dobra gra rodzinna” ( jak pozycjonuje ją wydawca) składająca się w dodatku z samych kafli (pomijając kilka drobnych niekaflowych znaczników, bez których de facto da się zagrać nie tracąc sensu zasad), będzie przyjemną odskocznią od monotonii dnia i zdecydowanie cięższych tytułów męczonych przez nas ostatnio. Proste zasady, do ogarnięcia w lot, potęgowały to miłe wrażenie. Rozłożyliśmy co trzeba i jak trzeba bez żadnych zgrzytów (tak jak pisałem – zasady są proste do „bulu”, Metafen nie potrzebny … ale czy na pewno ?) i zabraliśmy się za meritum. Kilka pierwszych kafli poszło bardzo szybko na stół … potem zaczęło się myślenie … dumanie … dopasowywanie … przeliczanie … uff … denerwowanie się na kiepski dociąg kafli … uff … jeszcze więcej przeliczania … no wreszcie koniec. Po Pelikanach mieliśmy już dość i skończyliśmy wieczór na tym tytule.
Zapowiadała się luźna kafelkowa rozgrywka rodzinna, a Zatoka Pelikanów zmęczyła nas niczym mocna partia szachów czy Abalone grany na pochyłym stole. Może to taki urok tego tytułu gdy gra się tylko we dwójkę ? W końcu pudełko sugeruje że to zabawa dla 2-4 graczy jak podaje opis graficzny, a nawet w instrukcji jest wariant do rozgrywki solo punktowo-ćwiczeniowej. Więc pewnie to nasze pierwsze granie to tylko wyjątek potwierdzający regułę … Zasięgnąłem porady specjalisty – czytaj przejrzałem co tam napisali ciekawego w internecie. I doczytałem się, że autor w oryginale proponował tę grę stricte pod kątem rozgrywki dwuosobowej ! Więc o co do diaska chodzi ?!
I tutaj wracam do rzeczywistości i poważnego podejścia do tematu. Nie dowierzając do końca temu co w internecie wyczytałem zabraliśmy się za Pelikany ponownie. Ponownie wieczorem. Ponownie „na luza”. Jeżeli poprzednia partia stanowiła losowy niefart, to albo tym razem zagramy w grę rodzinną ala Carcassonne, albo statystycznie potwierdzimy to co twierdzą uczone internety …
I stało się to co było statystycznie do przewidzenia – wygrały internety. Druga rozgrywka nie różniła się wiele od tej poprzedniej. Szybki początek, środek już mocno zamulony, zasapana i stękająca z wysiłku końcówka. Jestem pewien, że merytorycznie będzie identycznie czy do Pelikanów zasiądę w pojedynkę czy z towarzystwem i nawet dodatkowych 3 osób. Czemu tak uważam ? Bo od startu do finiszu w tej grze robimy to samo tak samo. Wykładamy kafelki powiększając jeden z trzech rodzajów punktującego „terenu”. Zmienia się tylko drastycznie ilość możliwości dostawki, co też przekłada się na jakość tego punktowania i tu właśnie tkwi clue. Miejsc, w które możemy wpasować ten jeden lub dwa trzymane na ręce kafelki, wciąż przybywa w tempie nie do ogarnięcia. Przygotowanie jakiejkolwiek strategii dla danej „działki budowlanej” w formie inwestycji w przyszłe punkty nie ma sensu bo i kafelki losowe i działania przeciwnika z dokładaniem swoich kafelków i blokowaniem krawędzi są nieprzewidywalne. Niby tylko trzy rodzaje terenu, ale za to na każdym kafelku aż 6 krawędzi – niby tylko o dwie więcej niż w kafelkowych klasykach … ale więcej ! Gra frustruje. Nie z powodu tego, że jest złą grą, czy ma niedopracowane reguły, kiepski mechanizm … od tej strony wszystko jest OK. Wszystko zostało dobrze pomyślane, zaprojektowane i wprowadzone w życie w Zatoce Pelikanów. Patrząc z dystansu i dodając wykonanie, Zatoka po prostu zachwyca. A jednak jest tam też coś co nazwał bym negatywnym paraliżem decyzyjnym. Polega on na tym, że kończymy naszą turę bo nie wypada już tak długo myśleć i kombinować gdzie przyłożyć dany kafelek do spoczywających na stole aby dostać jak najwięcej punktów. A z tych punktów które zebraliśmy (uciułaliśmy czy to jednym kafelkiem czy kombosem aż z siedmioma pelikanami) nie czerpiemy satysfakcji. Ogólnie rozgrywka nie daje satysfakcji czy się ją wygrało czy nie.
Ot i spotkałem taki paradoks planszówkowy – negatywny paraliż decyzyjny. Wychodzi więc na to, że kafelkowe Pelikany to tytuł skręcający, w mojej opinii, w stronę zabawy logicznej jednego ruchu. I graczom lubiącym taki sport z pewnością Zatoka Pelikanów przypadnie do gustu. Ja się w tym nie odnajduję. Stwierdzam też, że nie jest to gra zła, zepsuta lub niegrywalna – kolejny paradoks ?! Zatoka Pelikanów jest jak najbardziej grywalna, choć dla mnie zdecydowanie nie jako „dobra gra rodzinna”. Standard w tej kategorii, w przypadku gier kafelkowych, dla mnie wyznacza Carcassonne, a w przypadku innych listę otwierają Pędzące Żółwie. Widać człek nieco ograniczony jestem lub ciasna ma wyobraźnia jakoś ostatnio się stałą. Kubłem pomyj dostanę od internetu zapewne za to mądrzenie się … jak głowa od tego rozboli to zawsze jest Metafen.
Ale i to ciekaw jestem jak będzie z innymi tytułami, które Trefl serwuje z takim rodzinnym „podtekstem” na opakowaniu … może sprawdzimy na/po kolejnej Twierdzy … ostrzę sobie zęby na Zęby Smoka … pilniki … eee … szczoteczki w dłoń !