Pojawiam się znikąd i mówię: Dzień Dobry
Na początek wypada się przedstawić. Więc mówię… eee… to znaczy piszę, że mam na imię tak i tak, skończyłem już z okładem ponad lat 30-ci, jestem szczęśliwym mężem, mam nadzieję, że szczęśliwej żony (może kiedyś wypowie się personalnie w tym temacie) i ojcem, za zwyczaj – jeżeli nie jest głodny, jest wyspany i ma tu i ówdzie „sucho”, a w zasięgu krzyku jest MAMA – radosnego, roześmianego brzdąca… ale też… jestem… nałogowym…
– nie to złe określenie…
maniakiem…
– nie to też nie oddaje istot rzeczy…
fanem…
– fanów to mają idole…
miłośnikiem… koneserem… wielbicielem
– no też nie, bo to nie muzyka poważna czy jazz
Jestem po prostu… użytkownikiem gier planszowych !
Uff. Jak miło to powiedzieć. Jak miło to powiedzieć w gronie również, i chyba przede wszystkim, innych „użytkowników” gier planszowych. Proszę niech nikt nie potraktuje tego wstępu jako wynurzeń w stylu AA ! Bez planszówek da się żyć… może to życie smutne… może nieciekawe, ale widuję na ulicach różnych miast ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że „o w chińczyka / eurobizness / warcaby / kółko i krzyżyk na 5-ięć*, to kiedyś grałem, z dziadkiem, a moje dzieci to już tylko jakieś PS, DS, VEEE, smartfony, itd., itp. oraz etc.”. (* niepotrzebne skreślić) Ja odbieram to właśnie jako wrażenie, bo gdy tylko ci sami ludzie – i ich rodziny – zetkną się z „renesansem gier planszowych” nagle mutują w… w użytkowników. O powiedział stary ramol. No tak młody już nie jestem. Młodszy tym bardziej nie będę. A gry planszowe ? Czy one były kiedyś młode ? Czy były kiedyś tylko dla młodych ? Czy teraz dzielą czy łączą pokolenia ?
A co mi tam, po-przynudzam trochę w stylu starego ramola. Wszystko u mnie zaczęło się pewnie od chińczyka i takich tam (patrz kilka linijek wyżej jeżeli pominąłeś/łaś), pamiętam to jak przez mgłę. Wybaczcie, a może zrozumcie.
I tak sobie to trwało, a ja rosłem. Wrosłem w liceum i w przeciwieństwie do 30 z 35 moich rówieśników, zetknąłem się z MtG i SW CCG i Deadlandsami (tak, tak poprzednikiem „przeładowanego” Doomtown – a jednak ramole nie do końca są fee) i War Zone. Było tego trochę. Było w co grać na przerwach i w okienkach, na korytarzach i na świetlicy. Grono nauczycielskie patrzyło się na to z przezabawnym wytrzeszczem oczu. Na szczęście Pani Pedagog Szkolna nas rozumiała, chyba, na pewno była wyrozumiała i tu poprzestańmy. Robiliśmy makiety po piwnicach w weekendy. Był wolny czas i było go jak spożytkować, po mimo tego, że gdzieś w tle inni grali – pozostałe 30 osób z naszej klasy licealnej – w Starcrafta czy Quaka II, a potem 3 itd. To my i tak siedzieliśmy nad II-ed. podręcznika do Warhammer Fantasy RPG.
Przyszedł egzamin dojrzałości, przyszły studia. Z naszej 5-ki zrobiła się 3-ka, potem 2-ka, potem… „Potem” to był dobry kabaret – jak ramolić to ramolić. Po pierwszym roku studiów, o dziwo na kierunku mgr inż. informatyki, nie wypadało grać w nic innego unplackt jak tylko w brydża. Owszem, były nieśmiałe próby podejmowane przez różnych ludzi, w kierunku reanimacji MtG w wydaniu „common student only for fun, as cheap as you could buy 1000 pcs. cards on e-buy” (Allegro rozkręciło się w tym temacie trochę później). Ale czy to przez szalone tempo akademickiej nauki, czy może też przez – UWAGA: czytelnicy poniżej 18-go roku życia oraz moi rodzice: proszę przejść do następnego zdania – spożywane ilości alkoholu… Przyszło bronić pracę inż. i mgr, i tak się skończyło „rumakowanie”, w ogóle. Przyszła praca i zaczęło się to dorosłe życie, za którym tęsknie spoglądają nasto-latki, a później żałują tego aż do emerytury. Na szczęście jest alzheimer i umieramy szczęśliwi… Oj trochę się zagalopowałem. REV. He he he – co to było ten magnetovid albo takie video w latach 90-tych. Oj trochę za dużo. FFD.
Ok. Więc mam dorosłe życie i… I się zaczęło. I mam pracę, zarabiam sam na siebie. I mieszkam sam. I są znajomi. I jest duuuuużo wolnego czasu wieczorami – bez wkuwania do kartkówek, testów, kolosów i egzaminów. Oh można żyć i… I można grać, bo nagle siedzimy wieczorem w 4 osoby, w małej kuchni, w wynajętym mieszkaniu, z mózgami, które nie ogarną brydża po 8h pracy „w korpo”, ale wciąż chcą się jakoś jeszcze pogimnastykować dla zabawy. Jeden z nas – nauczyciel na stażu – animuje dzieciaki w klasie na różne sposoby i nagle wyciąga z szafy Labirynt (tak, dokładnie ten The aMAZEing Labyrinth z 1986 roku, tylko trochę młodszy ode mnie). I my, stare chłopy w to gramy ! I to nas bawi. I zaczyna się Carcassonne (dobrze to napisałem, to już tyle lat, a wciąż nie jestem pewien), Wiochmen Racer, Gildia. Co ja będę wypisywał tytuły, które już tylko coś znaczą dla geeków po wyszukaniu w BGG. Nie liczę, że ktoś mi uwierzy ot tak w to co teraz napiszę, ale moją małżonkę „zbajerowałem” 50% na kajaki, a 50% na planszówki ! Młodziankowie uczcie się od starych ramoli – sukces gwarantowany. Pierwsze 50% możecie zamienić na cokolwiek, ale planszówki…
Wynurzyłem się z tego mojego wynajętego lokum z pomysłem, że jak to takie fajne, to trzeba koniecznie znaleźć więcej ludzi do grania, to będzie fajniej bo będzie tłumniej. I okazało się, że wcale nie trzeba szukać. Trafiłem do Cafe Belg, niepozornej herbaciarni w samym centrum miasta. Niepozornej przez 6 z 7 dni w tygodniu, bo w każdy czwartek od – a kto to już pamięta od kiedy – inni użytkownicy planszówek goszczą tam od około 19:00 i grają. Grają w to co przyniosą, a przynoszą planszówki, więc jest fajnie. Ale to nie wystarczyło. Nie wystarczyło i mi, i nam. Nam, czyli użytkownikom z czwartkowych planszówek i mojej – wtedy jeszcze przyszłej, żonie. Co jest blisko ? Jest Pionek ! Jedziemy. Pojechaliśmy i nie żałowaliśmy. Pojechaliśmy raz, drugi, trzeci… Tak zachwyciliśmy się Pionkiem, że czwartki w herbaciarni zrobiły się za ciasne na nasze pomysły. Pionek nas inspirował. Pionek nas kierował i Pionek nam pomagał. Powołaliśmy do życia Twierdzę ! Taki Pionek tylko na własnym podwórku. Ale to historia na kiedyś, na później, bo o tym też mogę baaardzo dużo napisać.
Spodobały mi się Gliwice. Poznałem Portal. Dogłębnie, bo przyjeżdżał do nas na Twierdzę. Poznałem to wydawnictwo ale nie od strony Ignacego jak obecnie zapewne większość Robinsonów i Osadników, tylko od strony jego gier. I tak znalazłem się 31 stycznia na V PORTALkonie. Pojechałem tam sam, bo niefortunnie innym Twierdzowiczą nie pasowało. Pojechałem tam więc z misją, z naszą Twierdzą. Spotkałem tam osobę, której artykuły czytywałem już od – dosłownie – lat. Jakby tego nie ujmować jest to taki… taki guru, tylko gier planszowych. Fizjonomią nawet odpowiada – kto miał do czynienia raczej nie zaprzeczy. Spotkałem tam imć Tycjana. I odważyłem się porozmawiać z nim o Twierdzy – zapytać się czy Go to interesuje, czy przyjedzie, czy w ogóle ma to sens, że rozmawiamy… Jakiś sens miało, bo to piszę. I ot znaleźliśmy się w tym miejscu. W teraźniejszości.
Jeżeli dobrnęliście do tego miejsca, to zapewne stukając się w czoło, zapytacie się: a gdzie morał ? Czy zawsze musi być morał ? Ja się zapytam inaczej, zapytam się Was – może po trochu też sam siebie – a Wy, Szanowni Czytelnicy po której stronie teraz stoicie: 1) użytkownika entuzjasty – gram w planszówki bo to fajna zabawa, 2) użytkownika geeka – gram w planszówki, karcianki, bitewniaki, to część mojego życia i nie tylko mojego, 3) użytkownika dla innych użytkowników gier planszowych – propaguję moje planszówkowe hobby we własnym domu i poza nim, piszę o grach, nagrywam podcasty i videocasty… organizuję Twierdzę !
To nic, że nie możecie się natychmiast odnaleźć w 1, 2, lub 3 opcji. Ważne jest to, gdzie się widzicie w przyszłości i nad tym się zastanówcie. Wszystkie opcje to fajna frajda, ale, ale 1 prowadzi do 2, 2 prowadzi do 3, a 3… No cóż 3 prowadzi tutaj, na tą stronę, na BFGP, na Pionka, na Twierdzę, na Zjavę, na Pyrkon… i to jest dopiero frajda !
Do zobaczenia – co w przypadku tekstu pisanego jest jak najbardziej na miejscu – przy okazji relacji z Twierdzy IX. O ile szanowne grono redakcyjne nie wciśnie SHIFT+DEL po zaznaczeniu pliku z tym tekstem w eksplora…